"The poet only asks to get his head into the heavens. It is the logician who seeks to get the heavens into his head. And it is his head that splits." G.K. Chesterton

Friday, April 18, 2025

Melodia Świata

  Jest to opowiadanie, które jest owocem spontanicznej kolaboracji. Agnieszka napisała któregoś dnia opowiadanie, które mnie zainspirowało aby je rozwinąć.

(wstęp - Aga)

Kiedy ludzie byli jeszcze niemi i nie znajdowali słów, w których mogliby zamykać swoje myśli przez określenie, wszystko było żywe i nieskończone. Pejzaże sięgały tylko tam, gdzie człowiek mógł umieścić swoją stopę i gdzie dłonie mogły namacalnie badać struktury słojów drzewnych; soczystych wgnieceń gliny; garbatych wybrzuszeń kredowych skał; ostrych krawędzi chmur i gorąco-miękkich promieni słonecznych. Można było w niczym odnaleźć bezkresność czasu; bajkowe barwy pustki; kryształowo czystą próżnię, w której nikt się nie gubił. A najciekawsze było to, że ludzie byli jak instrumenty ­potrafili wydobywać z siebie melodie. Zamieszkiwały w nich gasnące poświaty pieśni; sonaty kwiecistych melancholii; rozświetlone refleksy arii; dźwięczne korytarze złowrogich preludii; pasjonaty serc; mosiężne i ostre altowe wzniesienia; ciężkie, twarde i basowe szczeliny powietrznych nut; kasztanowe i mgielne jak wiatr poezje piosenek miłosnych; smutki słodkie jak malinowe klucze wiolinowe...

               Ale jak to w bajkach bywa pojawił się razu pewnego złośliwy i chciwy chochlik, któremu nie podobało się, że musi się dzielić melodiami z innymi. (Ponieważ melodie wypuszczane przez serce zaczynały żyć własnym życiem i cieszyć uszy potoku, w którym się poiły, radować oczy przydrożnych leszczyn, przy których cieniu odpoczywały, zmęczone wędrówką...) Chochlik postanowił po prostu, że ukradnie ludziom dar grania na sobie i w sobie. I zrobił to (a jakże!). Od tamtej pory ludzie nie mogli już śpiewać i dawać światu swoich pieśni. Zaczęli natomiast wzdychać: och...ach...ech...Z czasem wzbogacili swój zasób liter. Tak powstał język.

               Ludzie jednak wciąż w głębi duszy pamiętają, że są instrumentami. Zdarza im się nawet zagrać jakąś melodię w duecie, nie fałszując przy tym, nie depcząc sobie po stopach i nie potykając się o niezgrabne nuty.



(rozwinięcie - Mariusz)

               Minęły eony zanim Chochlik zrozumiał swój błąd, nie należał on bowiem do najbystrzejszych chochlików. Zamknąwszy Melodię Świata w martwej próżni przeoczył fakt że sam nią też się nie nacieszy. Oczywiście na bardzo długo wystarczała mu świadomość że pozbawił ludzkości czegoś drogiego.

A Melodia Świata nuciła smutną, więzienną piosenkę której nie było słychać poza murami dźwiękoszczelnej próżni.

               Ludzie jednak nie próżnowali. Mając do dyspozycji słowa i liczby stopniowo osiągali coraz wyższy poziom rozwoju techniki. Aby odebrać Melodię Świata, bez której egzystencja aczkolwiek możliwa była jedynie wyblakłą namiastką tej pierwotnej, najwybitniejsi naukowcy oraz inżynierowie przez pokolenia powoływani byli do pracy nad znalezieniem sposobu jej przywrócenia. Po stuleciach został odkryty i sformułowany wręcz niezawodny Projekt. Niestety przez kolejne kilkadziesiąt wieków był jedynie wybiegającą w przyszłość mrzonką zrozpaczonej ludzkości. Trzeba było cierpliwie czekać aż technologia dogoni marzenia. Gdy ten moment nadszedł rozpoczęto pracę nad Syrenoidą którą po precyzyjnej i mozolnej konstrukcji bezzwłocznie wysłano aby stawiła czoła Chochlikowi. A było to czoło imponująco wypolerowane.

A Melodia Świata nuciła smutną, głuchą piosenkę.

               Należałoby tu podkreślić, iż pomimo braku samej Melodii, jej wyobrażenie pozostało w pamięci ludzi i całej przyrody. Można by porównać ślady po gwałtownym zniknięciu melodii do negatywu pojawiającego się na siatkówce po chwilowym zerknięciu na Słońce. W przypadku melodii było bardzo podobnie. Jej raptowne zniknięcie pozostawiło pustkę którą z czasem najzdolniejszym kompozytorom udało się częściowo zinterpretować, po czym wraz z najwybitniejszymi pozytywistami odtworzyć w języku matematyki.

               Do pamięci Syrenoidy została wprowadzona cała wiedza o Melodii. Jej aparat twórczy został wyposażony we wzmacniacz pamięci. Potencjał wzmacniacza pamięci został skonstruowany w bardzo szczególny sposób. Posłużono się do jego wykonania translatorem abstrakcyjnym. Za pomocą tego instrumentu moc światowej rozpaczy spowodowanej zniknięciem Melodii została przetworzona na potencjał wzmacniacza pamięci aparatu twórczego Syrenoidy. Nie zgubiliśmy się?

A Melodia Świata trwała w nadziei.

               Z takim właśnie orężem twórczości w układach scalonych Syrenoida została zdalnie wysłana na krucjatę przeciwko Chochlikowi.

W tym właśnie czasie melodyjny celnik zastanawiał się nad tym gdzie by jeszcze można sprzedać kopniaka już leżącemu Światu. Był już bliski ułożenia oryginalnie perfidnego planu gdy zdał sobie nagle sprawę że dzieje się z nim coś dziwnego. W pierwszej chwili wydało mu się że to jakiś zawrót głowy dopóki nie uświadomił sobie że już podobnego wrażenia kiedyś doświadczył.

„O zgrozo! To przecież Melodia!! Ale, jak to?"

               Chochlikowi oczywiście nie należy się żadne wytłumaczenie, ale czytelnikowi, to co innego. Syrenoida ustawiwszy się za Słońcem zaczęła robić to do czego była zaprogramowana najlepiej - śpiewać. Ale, jak to? Zapyta czytelnik tej relacji, jak echo powtarzając za Chochlikiem. Otóż i to zostało genialnie przewidziane oraz precyzyjnie dopracowane. Improwizacyjny śpiew Syrenoidy pędził falami elektromagnetycznymi przez próżnię tak szybko jak się chyba da, po czym natrafiając na poniekąd niedaleki od próżni umysł Chochlika wprowadził jego neurony w rezonans. Już chyba nie trzeba tłumaczyć rezultatu interpretacji tych drgań neuronowych przez wewnętrzne ucho Chochlika.

               Bez chwili namysłu, co się często jemu zdarzało, Chochlik postanowił odkryć źródło pieśni. Dodatkowo drażniła go myśl że coś przeoczył podczas swojej pierwotnej grabieży. Zlokalizowanie było możliwe dzięki spolaryzowanej naturze fal niosących zakodowany śpiew Syrenoidy.

A Melodia Świata dryfowała bezradnie w morzu próżni.

Gdyby po tym wszystkim co wkrótce nadeszło Chochlik mógł ponownie zastanowić się nad wszystkimi motywami kierującymi jego chęcią odkrycia źródła pieśni zauważył by pewnie że poza rozdrażnieniem i ciekawością było coś jeszcze. Niestety był zbyt pochłonięty nadzieją kolejnej zdobyczy aby zauważyć że Syranoida zawładnęła jego wolą.

               Po zbliżeniu się do Słońca na tyle że niektóre odleglejsze fale korony zaczęły lizać jego pierś, Chochlik zaczął okrążać gwiazdę aby odkryć źródło śpiewu które z jego perspektywy najwidoczniej musiało znajdować się po drugiej stronie.

               Tutaj właśnie został zastosowany fortel Myszkoteskiej, twórczyni Teorii Zabawy. Teoria ta z czasem stała się integralną częścią Wielkiego Projektu, którego uwieńczeniem, jak już wiadomo, była konstrukcja Syrenoidy. Myszkoteska sformułowała śmiałą tezę przewidującą ogromne możliwości w poczynaniach Syrenoidy dzięki percepcyjnym ograniczeniom Chochlika. Nadzieją filozofów było że właśnie te ograniczenia, odpowiednio wykorzystane przyczynią się do jego zagłady. Należało by tutaj wspomnieć że twórczyni teorii Zabawy dokonała w swoim czasie niemalże rewolucyjnych odkryć w dziedzinie chochlogii. Fortel polegał na nieustannym przemieszczaniu się Syrenoidy tak aby stale znajdowała się dokładnie po przeciwnej stronie Słońca co Chochlik.

               W połowie czterysta siedemdziesiątego dziewiątego okrążenia gwiazdy. Chochlikowi ponownie zaczęło dokuczać drażniące wrażenie że coś umknęło jego uwadze. Doszedł do wniosku że to jednak nie możliwe. Przecież przez cały czas śpiew wyraźnie dochodził z kierunku Słońca, co ewidentnie wskazywało na to, że źródło znajdować się musiało...Eureka! W centrum gwiazdy! Chochlik był równie dumny z tego odkrycia jak i zawstydzony faktem, że zajęło mu prawie czterysta osiemdziesiąt okrążeń, aby je sobie uświadomić. Zadowolony z siebie bezzwłocznie dał nura w otchłań kipieli termojądrowej. Nietrudno się domyśleć że od tej chochliczej dedukcji było uzależnione powodzenie Fortelu Myszkoteskiej .

               Będąc istotą pozbawioną jakichkolwiek uczuć Chochlik nie czul stopniowo topniejącej skorupy swojego ciała. Może jeszcze by się zreflektował widząc swoje parujące kończyny, ale oślepiający blask gwiazdy mu to uniemożliwił.

               Ostatecznie można by Chochlika nazwać szczęściarzem, ponieważ okoliczności sprawiły że przegapił moment przejścia w niebyt. Otóż chwilę przed całkowitym wyparowaniem nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącego zagrożenia. Z kolei tuż po, już go nie było, aby mógł sobie uświadomić, co się z nim stało.

               Syrenoida po wykonaniu swojej powinności zwabienia Chochlika w głębiny morza ognia uwolniła Melodię Świata.

               I tak do dziś ponownie obecna jest wszędzie. Ludzie niestety po długoletnim przywyknięciu do słów zapomnieli jak się nią posługiwać. Jest jednak garstka tych, którzy za jej pomocą potrafią się komunikować. Ta zdolność wyróżnia ich od reszty i przez to zostali nazwani muzykami.


Kwiecień 2003

Thursday, April 25, 2024

Przystanek szczęścia

Dziś rano, podczas rozmowy z jedną z matek w drodze do tramwaju po odprowadzeniu Poli do żłobka, usłyszałem wzruszającą historię.
.
Rozmowa zaczęła się od nawiązania do pochwały jaką jej córka, Lena otrzymała od pani ze żłobka – że jest bardzo empatycznym dzieckiem, które zawsze stara się uspokoić inne dzieci miłymi słowami lub oferowaniem zabawek gdy tamte płaczą lub nie mogą zasnąć. Rzeczywiście, pamiętam że przynosiła zabawki Poli, podczas naszych pierwszych dni adaptacyjnych.
.
Tak się złożyło, że po odprowadzeniu dziewczynek, szliśmy z mamą Leny na ten sam przystanek tramwajowy, więc chcąc być miły, nawiązałem do zachowania Leny, mówiąc że skądś to ma. Od słowa do słowa, i dowiedziałem się że matka Leny od lat zajmuje się opieką osób starszych lub z niepełnosprawnościami. O, widzi pani – prawdopodobnie nie jest całkowitym przypadkiem że pani taką pracę obrała! I co może tłumaczyć naturalne skłonności Leny.
.
Przyznała że rzeczywiście gdy mieszkali w Londynie, po kilku zawodowo niestabilnych latach, podczas których zmieniała pracę co najmniej pięć razy, ostatecznie najdłużej pracowała w prywatnym domu opieki, głównie dla seniorów. Po tym jak stwierdziłem że to musiała być ciężka praca, przyznała mi rację i zaczęła opowiadać o rozmaitych wyzwaniach. Wiele osób cierpiało na zaawansowaną demencję i inne niepełnosprawności, nie koniecznie związane z wiekiem.
.
Powiedziała że jednym z bardziej powszechnych wyzwań były wymogi staruszków aby zabierać ich na wycieczki do ich ulubionych dzielnic i miejscowości, lub tych gdzie sie urodzili i mieszkali. Chcieli aby im zamawiać taksówkę lub zabrać na przystanek autobusowy. Jeden pan chciał aby z nim pojechać do Scarborough, ponieważ tam się wychował (to ta miejscowość z piosenki „Scarborough Fair”), a inna pani z kolei prosiła aby ją zabrać na główną ulicę Kingston, pod Londynem, tylko zapytana na którą, nie potrafiła sobie przypomnieć.
.
Niestety, takie wycieczki były wykluczone, nie tylko ze względów budżetowych i bezpieczeństwa ale i smutnego faktu że większość staruszków po kilkunastu minutach zapominało swoją zachciankę. Ostatecznie ktoś wpadł na pomysł aby przed ośrodkiem postawić ławeczkę z atrapą przystanku autobusowego. Więc gdy ktoś nalegał na wyjazd, opiekuni zaprowadzali go na ten przystanek. Idea okazała się, jakby to ująć – okrutnie skuteczna, ponieważ staruszkowie z wielką przyjemnością przesiadywali na tym przystanku godzinami, nie pamiętając o tym że już tak długo czekają a żaden autobus nie przyjeżdża.



Sunday, July 30, 2023

Osobliwy początek osobliwości technologicznej

Już od kilku dekad mówi się wiele o sztucznej inteligencji i o tej tajemniczej osobliwości technologicznej gdy to sztuczna inteligencja osiągnie poziom i tempo rozwoju, które zostawi ludzkość w tyle i może nawet jej zagrozić (chleb powszedni pisarzy sciencie-fiction). Ostatnio dyskusja ta znacznie się nasiliła, między innymi w związku z zaskakującymi możliwościami oraz rozpowszechnieniem czatbota ChatGPT. Słucham i doświadczam tych rewolucyjnych zmian na co dzień i przyznam że inspirują one wiele przemyśleń, których źródłem do niedawna byli głównie Asimov i Lem. Ale muszę przyznać że to wszystko nie miało na mnie takiego wpływu jak pewne osobliwe (nomen omen) zdarzenie, które miało miejsce kilka dni temu, na moim osiedlu. Jak wiemy, hulajnogi eklektyczne są wszędzie i również wiemy jak irytujący jest fakt że ludzie zostawiają je praktycznie wszędzie. Przyznam że niekiedy nawet mam ochotę taką hulajnogę kopnąć, jako zamiennik nawymyślania bezmyślnemu użytkownikowi. Przedwczoraj idę sobie do sklepu i mijam przewróconą hulajnogę. W pierwszym momencie się uśmiechnąłem, myśląc że ktoś inny dał upust frustracji, ale chęć zachowania względnego ładu estetycznego na moim osiedlu sprawiła że postanowiłem tą hulajnogę jednak postawić. I tak zrobiłem, po czym usłyszałem, metaliczny ale mimo wszystko miły głos wydobywający się z wnętrza tej podrapanej i poobijanej maszyny, mówiący -- dziękuję!

Sunday, September 12, 2021

I thought about you before I knew you!

Having a somewhat romantic disposition, I used to indulge in the following fantasy, in my former, bachelor years, when my passion for philosophy and science left little room for a long term relationship: 

"Suppose I fall in love sometime in the future, and meet the girl of my dreams. If that indeed happens, then she is alive today somewhere, going about her everyday life, oblivious to the fact that we're going to be together, and the fact that I'm thinking about her at this very moment." I indulged in the fact that I could think of her before we even met. 

But was I really thinking of her, or merely about a set of people who merely satisfied the predicate 'my next girlfriend'? This is analogous to thinking about the winner of a race before it has started. But it was difficult for me to accept that I'm merely thinking about a potential person, given that she already existed. Surely it wasn't determined who she is (going to be), before we actually met, and therefore at the time of my romantic deliberations. But such speculations aside, surely the predicate picks out a single person, although it can be said to apply to a number of potential candidates, as it were. At least the romantic mind tends to folly in this manner (I am thinking about her) where cold reason suggests otherwise (I am thinking about a set of potential the ones).

However, presently when I say to her "I thought about you before we met" it seems to be true, because now we know that it would actually be her. This is truly romantic! If so, then we have logically validated, or at least salvaged some of the reality underlying my spells of romantic imagination! And at the same time, it is also true that in some sense I was thinking about her before I met her.

Sunday, August 22, 2021

Opis wesela wiejskiego, na które miałem ostatnio zaszczyt być zaproszony.

Była to piękna i zaciszna okolica, otoczona polami i zagajnikami, położona wśród kilu uroczych stawów. Wieczór był wyjątkowo piękny – tuż po zachodzie słońca, na pobliskim polu leżał siwy szal gęstej mgły, pozłocony delikatnymi promieniami wschodzącej pełni księżyca. Niebo było nieskazitelnie czyste, więc mimo pełni widoczne były gwiazdy. W powietrzu panował magiczny bezruch, otulony tajemniczą ciszą, akcentowaną jedynie sporadycznymi plusknięciami ryb w stawie. Jedyną rzeczą mącącą tę serenadę natury był harmider urządzony przez hałaśliwe stado ludzi, który miał miejsce w samym środku tej cudownej nocy.

Saturday, January 2, 2021

Ruminations on the question 'Why there is something rather than nothing?' and the limits of explanation.

I find myself incessantly returning to the brute mystery of existence, and find Leibniz’s pioneering answer to the fundamental question of metaphysics (as it is sometimes referred to) 'Why is there something rather than nothing?' painfully unsatisfactory. Neither do modern attempts armed with the anthropic principle and the explanatory tool kit of multiverse cosmology bring a satisfactory outcome, as far as I'm concerned.

My current reflections confront logical reasons – identified by some philosophers  of our inability to satisfactorily answer this question. Some claim, as Roy Sorensen observes (SEP), that the question 'Why is there something rather than nothing?' is unanswerable. The question stumps us by imposing an impossible explanatory demand, namely, to deduce the existence of something without using any existential premises. 

Venturing upon those ruminations once again, this morning I wondered whether the most universal of ontological categories, that of existence, along with its various modalities, may not be just one of a number of fundamental categories, or not even among fundamental ones to some other, cosmic mind – a mind that would see our limits as we see those of a toddler's inability to run the marathon. The mystery of existence need not be any more fundamental to such minds than some empirical fact to us, and as such not holding any special explanatory requirement. To such minds, the reason why there is something rather than nothing may have a caliber of metaphysical profundity no greater than asking why the sky is blue.

What I mean by other, more general fundamental categories, is a cosmic state of affairs whereby existence is a contingent property of another kind of "stuff". It is generally agreed that predicating existence of entities is a category error, thus on this grounds, Anzelm's famous ontological proof falls short of delivering the goods. But what follows if we allow it, but methodically? That is, what if we boldly allow existence to be a property of the universally ubiquitous slithy toves that gimble mimsly every now and then? And a contingent property at that, whereby the brilling frequency determines whether the slithy toves have it quibberly, intermittently or in a number of other modes of gimbling? That is, what if to some cosmic minds Anzelm's argument is not fallacious? But even so, this presumably wouldn't be a satisfactory answer to the question, which isn't conclusively answered but rather supplanted by its "broader" counterpart "Why the slithy toves gimble at all?" 

The aporias, which confront us with limits to reasonable explanation may very well be nothing less than the limits of our cognition – necessary limits, venturing beyond which would depart from any sense and meaning – one could delve so far into the mystery’s darkness as to abandon any possibility of even articulating the potential discoveries. This may even explain why such aporias exist, e.g. whether the universe has a beginning or is eternal, and why, in their essence, they conjure necessarily incomplete and unsatisfactory explanations. This inability to bring forth a satisfactory explanation to conundrums that span the limits of our cognition is much like trying to evoke deep emotion through a masterful symphony that is limited to being conveyed via the dull clanging of a stick against stone.

To sum up the above rumination, it suffices to say that the impossibility of meeting this explanatory demand seems to stem from the fact of existence – being a fundamental category of thought – places a limit on what it means to explain anything.